czwartek, 26 lipca 2012

Polowanie na luja, czyli ciotowski Dekameron

Media i poprawne politycznie środowiska przyzwyczaiły nas już do delikatnego obchodzenia się z wszelkimi mniejszościami, zwłaszcza seksualnymi, wpoiły nam obraz stereotypowego geja, który pragnie tego samego, co stereotypowy heteroseksualista – miłości, stałego związku opartego na partnerstwie, prawa do posiadania dzieci itp. Tymczasem Michał Witkowski mówi: bujda! I w swojej głośnej powieści Lubiewo snuje historie nie o wyemancypowanych gejach, którzy notabene pokazani są w jego książce w sposób ironiczny, wręcz karykaturalny, ale o „ciotkach”, które są „przegięte”, poruszają się i mówią dokładnie tak, jak w ich wyobrażeniu zachowują się kobiety, zwracają się do siebie w rodzaju żeńskim, nadają sobie damskie imiona, a ich celem jest przygodny seks z lujem, czyli pijanym heterykiem, „bo przecież ciota nie będzie się lesbijczyła z inną ciotą”. W taki świat wrzuca nas Witkowski.

Lubiewo jest wielogłosową, niczym Dekameron Boccaccia, opowieścią w quasi-reportażowym stylu. Na taką zresztą formę wskazuje sama akcja – do dwóch podstarzałych homoseksualistów, którzy każą zwracać się do siebie Patrycja i Lukrecja, przychodzi narrator-dziennikarz, aby przeprowadzić z nimi wywiad. Jedna z tych postaci dokonuje deziluzji reportażowego stylu: „Tak mówię w czasie teraźniejszym, żebyś tak zapisał, specjalnie tak mówię, żeby to się tak jakby działo na oczach czytelnika”. I rzeczywiście, dzieje się.

Ciekawa w tym wszystkim jest pozycja samego narratora, nazywanego Michaśką Literatką, któremu Witkowski nadaje własne rysy, podejmując w ten sposób grę z czytelnikiem, wodząc go za nos, wodząc i zwodząc. Michaśka Literatka, dawniej w środowisku homoseksualistów zwana Śnieżką, to postać tkwiąca w tym świecie, a jednocześnie będąca poza nim. Wcielając się w rolę redaktora – później pisarza – naiwnie pyta o ciotowski żargon, tak jakby opisywany świat był mu obcy, choć tak w istocie nie jest. Zapewne to swego rodzaju patent na objaśnienie czytelnikowi używanego słownictwa. 

Właściwie i sama leksyka jest problemem. Na początku powieści Michaśką targają rozterki: jak o tym pisać? czy w ogóle można? Zwraca tutaj uwagę na ważką kwestię, jaką jest nieprzystawalność języka do sfery erotyki, a tym bardziej homoerotyki: „To jest ohydne. Ohydne i ciekawe jednocze­śnie. Nie opublikuję tego przecież. No bo jak? Co ja mam z tego zrobić? Reportaż dla >>Poli­tyki<<? >>Na własne oczy<<? Jak? Można zrobić o tirówkach, o złodziejach, o zabójcach, o złomiarzach, o zdrajcach, a tylko o tym jakoś nie da rady. Choć nikt tu nikomu nie wyrządza krzywdy. Nie ma języka, żeby o tym mówić”.

Książka Witkowskiego przełamuje tabu i wzbudza kontrowersje. Zdawałoby się, że w świecie Lubiewa nie istnieją żadne wartości poza seksem. Na kartach książki pojawiają się perwersyjne opisy pragnień bohaterów, którzy marzą, by nimi poniewierano. W zamian za seks są w stanie zrobić wiele, w skrajnych przypadkach uciekają się do drastyczniejszych metod – wykorzystanie luja, gwałt czy nawet zabójstwo. Nie zważają przy tym na niebezpieczeństwo chorób wenerycznych, HIV. Degeneracja, rozkład, taniec śmierci. To jedna strona medalu. Z tego obrazu można wykrystalizować jednak pewną tęsknotę. Tęsknotę za przeszłością, lepszymi czasami, poczuciem wspólnoty i spełnienia. Popęd seksualny staje się dla „ciotek” niemal czymś w rodzaju religii. Los tych bohaterów, czy może „bohaterek”, jest w gruncie rzeczy tragiczny – „ciotki” skazane są na samotność; rozłączność zwierzęcego pożądania i pragnienia miłości jest niemożliwa do pogodzenia, bo – według nich – z niekulturalnym, brutalnym lujem można tylko pójść do łóżka, ale nie sposób z nim żyć, z kolei z kulturalnym mężczyzną można żyć, ale nie wzbudza on pożądania.

W polskiej literaturze stosunkowo niewiele jest książek podejmujących tę tematykę, a wątki homoerotyczne, jeśli już się pojawiają, to tylko gdzieś na marginesie, ledwo zarysowane. Oczywiście, należy wspomnieć takich twórców jak Miron Białoszewski czy Witold Gombrowicz, którzy zresztą i dla Witkowskiego stanowią inspirację. Fragmenty tekstów Białoszewskiego pojawiają się jako swoiste motto, a Gombrowiczowskie bergowanie kilkakrotnie przewija się na kartach powieści. Ale nie tylko to. Lekcje Gombrowicza widoczne są także – albo przede wszystkim! – w sferze języka: dowcipny, gibki i soczysty styl, gry językowe, wielogłosowość, zręczne uchwycenie żywej mowy, a także liczne nawiązania do innych dzieł, jak na przykład parodia III części Dziadów: „Nazywam się Milijon, bo mnie Milijon lujów miało”.

Lubiewo to książka interesująca. Potwierdza tezę, choć tym razem z punktu widzenia homoseksualistów, że żyjemy w czasach, w których – jak pisze Tadeusz Dąbrowski – „miłość / zamienia się w seks, / seks w pornografię, / pornografia w miłość”. Wciąż i wciąż.

Michał Witkowski, Lubiewo
Ha!art
Kraków 2005

poniedziałek, 16 lipca 2012

A ona leży z nożem w plecach!


W życiu trzeba się ze wszystkiego tłumaczyć, toteż na początek króciutki wstępniak. Na tym blogu, jak się pewnie domyślacie, znajdziecie recenzje interesujących, lub nie, książek. Co zostało przewidziane w programie? Będzie tu mowa o książkach, które warto przeczytać, bo są dobre, poruszają ważne sprawy albo zachwycają, ale też o tych, które warto przeczytać właśnie dlatego, że są złe, nieudolne, albo negują wartości. Trzeba je przeczytać i się do tego ustosunkować. Koniecznie, koniecznie!

Nie zawsze będą to nowości wydawnicze; pod lupę wezmę także książki opublikowane parę lat temu, ale o których warto wspomnieć raz jeszcze.

A gdzie tu ofiara z nożem w plecach? Tytuł, powiecie, od czapy. Jak to w dziennikarskim fachu, którego liznęłam tylko trochę, bywa, trzeba czytelnika mamić, szokować, zaciekawiać i przyciągać. Wybaczcie więc mi to małe oszustwo, niecne wykorzystanie zasady zawiedzionego oczekiwania. Jeśli ktoś jednak jest żądny krwi, odsyłam do źródła cytatu: wiersz M-Morderstwo Marcina Świelickiego.

A teraz zaczynamy!