
Media i poprawne politycznie
środowiska przyzwyczaiły nas już do delikatnego obchodzenia się z wszelkimi
mniejszościami, zwłaszcza seksualnymi, wpoiły nam obraz stereotypowego geja,
który pragnie tego samego, co stereotypowy heteroseksualista – miłości, stałego
związku opartego na partnerstwie, prawa do posiadania dzieci itp. Tymczasem Michał
Witkowski mówi: bujda! I w swojej głośnej powieści Lubiewo snuje historie nie o wyemancypowanych gejach, którzy notabene pokazani są w jego książce w
sposób ironiczny, wręcz karykaturalny, ale o „ciotkach”, które są „przegięte”,
poruszają się i mówią dokładnie tak, jak w ich wyobrażeniu zachowują się
kobiety, zwracają się do siebie w rodzaju żeńskim, nadają sobie damskie imiona,
a ich celem jest przygodny seks z lujem, czyli pijanym heterykiem, „bo przecież
ciota nie będzie się lesbijczyła z inną ciotą”. W taki świat wrzuca nas
Witkowski.
Lubiewo
jest wielogłosową, niczym Dekameron Boccaccia,
opowieścią w quasi-reportażowym stylu. Na taką zresztą formę wskazuje sama
akcja – do dwóch podstarzałych homoseksualistów, którzy każą zwracać się do
siebie Patrycja i Lukrecja, przychodzi narrator-dziennikarz, aby przeprowadzić
z nimi wywiad. Jedna z tych postaci dokonuje deziluzji reportażowego stylu:
„Tak mówię w czasie teraźniejszym, żebyś tak zapisał, specjalnie tak
mówię, żeby to się tak jakby działo na oczach czytelnika”. I rzeczywiście,
dzieje się.
Ciekawa w tym wszystkim jest pozycja
samego narratora, nazywanego Michaśką Literatką, któremu Witkowski nadaje
własne rysy, podejmując w ten sposób grę z czytelnikiem, wodząc go za nos,
wodząc i zwodząc. Michaśka Literatka, dawniej w środowisku homoseksualistów
zwana Śnieżką, to postać tkwiąca w tym świecie, a jednocześnie będąca poza nim.
Wcielając się w rolę redaktora – później pisarza – naiwnie pyta o ciotowski
żargon, tak jakby opisywany świat był mu obcy, choć tak w istocie nie jest.
Zapewne to swego rodzaju patent na objaśnienie czytelnikowi używanego
słownictwa.
Właściwie i sama leksyka jest problemem. Na początku powieści Michaśką
targają rozterki: jak o tym pisać? czy w ogóle można? Zwraca tutaj uwagę na
ważką kwestię, jaką jest nieprzystawalność języka do sfery erotyki, a tym
bardziej homoerotyki: „To jest ohydne. Ohydne i ciekawe jednocześnie. Nie
opublikuję tego przecież. No bo jak? Co ja mam z tego zrobić? Reportaż dla >>Polityki<<?
>>Na własne oczy<<? Jak? Można zrobić o tirówkach, o złodziejach, o
zabójcach, o złomiarzach, o zdrajcach, a tylko o tym jakoś nie da rady. Choć
nikt tu nikomu nie wyrządza krzywdy. Nie ma języka, żeby o tym mówić”.
Książka Witkowskiego przełamuje tabu i wzbudza kontrowersje. Zdawałoby
się, że w świecie Lubiewa nie
istnieją żadne wartości poza seksem. Na kartach książki pojawiają się
perwersyjne opisy pragnień bohaterów, którzy marzą, by nimi poniewierano. W
zamian za seks są w stanie zrobić wiele, w skrajnych przypadkach uciekają się
do drastyczniejszych metod – wykorzystanie luja, gwałt czy nawet zabójstwo. Nie
zważają przy tym na niebezpieczeństwo chorób wenerycznych, HIV. Degeneracja,
rozkład, taniec śmierci. To jedna strona medalu. Z tego obrazu można wykrystalizować
jednak pewną tęsknotę. Tęsknotę za przeszłością, lepszymi czasami, poczuciem
wspólnoty i spełnienia. Popęd seksualny staje się dla „ciotek” niemal czymś w
rodzaju religii. Los tych bohaterów, czy może „bohaterek”, jest w gruncie
rzeczy tragiczny – „ciotki” skazane są na samotność; rozłączność zwierzęcego
pożądania i pragnienia miłości jest niemożliwa do pogodzenia, bo – według nich –
z niekulturalnym, brutalnym lujem można tylko pójść do łóżka, ale nie sposób z
nim żyć, z kolei z kulturalnym mężczyzną można żyć, ale nie wzbudza on
pożądania.
W polskiej literaturze stosunkowo
niewiele jest książek podejmujących tę tematykę, a wątki homoerotyczne, jeśli już
się pojawiają, to tylko gdzieś na marginesie, ledwo zarysowane. Oczywiście,
należy wspomnieć takich twórców jak Miron Białoszewski czy Witold Gombrowicz,
którzy zresztą i dla Witkowskiego stanowią inspirację. Fragmenty tekstów
Białoszewskiego pojawiają się jako swoiste motto, a Gombrowiczowskie bergowanie
kilkakrotnie przewija się na kartach powieści. Ale nie tylko to. Lekcje
Gombrowicza widoczne są także – albo przede wszystkim! – w sferze języka:
dowcipny, gibki i soczysty styl, gry językowe, wielogłosowość, zręczne uchwycenie
żywej mowy, a także liczne nawiązania do innych dzieł, jak na przykład parodia
III części Dziadów: „Nazywam się
Milijon, bo mnie Milijon lujów miało”.
Lubiewo
to książka interesująca. Potwierdza tezę, choć tym razem z punktu widzenia
homoseksualistów, że żyjemy w czasach, w których – jak pisze Tadeusz Dąbrowski
– „miłość / zamienia się w seks, / seks w pornografię, / pornografia w miłość”.
Wciąż i wciąż.
Michał
Witkowski, Lubiewo
Ha!art
Kraków 2005